Podróż Zamki szkockiego pogranicza
Zobaczenie zamku należy z pewnością do obowiązkowych punktów wizyty w tym mieście. Nawet jeśli nie zwiedzamy zamku, bilety są stosunkowo drogie, to jego bryła widoczna z wielu miejsc Edynburga robi wrażenie. Nie sądziłam, że wszystkie zamki, które zobaczę na tym terenie, zaskoczą mnie swoimi gabarytami. Ale to co zobaczyłam w Edynburgu jest zaskakująco wielkie. Zamek położony na Castle Rock w miejscu wygasłego wulkanu, zdominował linię widnokręgu. Niewątpliwym obronnym walorem warowni jest jej usytuowanie na 120 metrowej wysokości monumentalnej, bazaltowej skale. Wejście do zamku strzeżone jest przez strażników w tradycyjnych szkockich strojach. Pierwsze ślady fortyfikacji sięgają 9 w p. n. e. Jednak zachowana do dzisiaj najstarsza część zamku, kaplica świętej Małgorzaty, uznawana za najstarszy budynek Edynburga, pochodzi z początku 12 wieku. To jednak co oglądamy, a więc przeważającą część fortyfikacji, zbudowano w 16 wieku. Tutaj królowa Szkocji Maria Stuart urodziła syna, późniejszego króla Jakuba 6, pierwszego króla Anglii z linii Stuartów. Zamek jest jedną z niewielu twierdz utrzymujących wojskowy regiment. Jest to Królewski Pułk Piechoty i 52 Brygada. Naprzeciwko zamku, na długim pochyłym placu zwanym Esplanadą odbywa się ulubiona nie tylko przez mieszkańców stolicy, ale i wszystkich Szkotów, będąca niewątpliwie jedną z największych atrakcji festiwalu, parada wojskowa Military Tatoo – wizytówka Szkocji, wielka impreza z udziałem ponad 1000 osób, na którą bilety rozchodzą się najszybciej, mimo wcale nie małej ceny. Wokół zamku i na jego dziedzińcu kłębią się tłumy turystów z całego świata. Zamek jest ważnym elementem nie tylko krajobrazu Edynburga. Czy może być bardziej romantyczne miejsce do oświadczyn? To w okolicach zamku najwięcej młodych ludzi, nie tylko Szkotów zaręczyło się i mam nadzieję, że piękno i dostojeństwo tego miejsca, dobrze wróży im na resztę życia:)

Niedaleko Edynburga 2009-11-01
Pierwszy dzień pobytu, po rocznej przerwie, w Edynburgu fetujemy prawdziwym, tradycyjnym szkockim śniadaniem: fasolka, jajko sadzone, bekon, pomidor pieczony w piekarniku. Wyruszamy do znajomych syna odwieźć szynszylę, która okazała się bardzo kłopotliwym zwierzątkiem :) Znajomi mieszkają w Dunfermline, a stamtąd mamy zamiar pojechać do Stirling. Niestety kompletnie nie przygotowaliśmy się do tej wycieczki, nie znamy drogi i gubimy się w miasteczku. Okazuje się to prawdziwym zrządzeniem losu. Podczas kolejnej rundy wokół ronda, po prawej stronie migają nam mury potężnej budowli. Pierwsze skojarzenie z opactwem w Melrose jest o tyle słuszne, że to też opactwo benedyktyńskie. Na szczęście nie tylko ruiny. W kościele odbywa się ślub, panna młoda tradycyjnie w bieli i pan młody też tradycyjnie, w kilcie. Rzadka okazja zobaczenia tylu Szkotów w kiltach. Widać też, że pochodzą z jednej rodziny, kilty są w jednakowych kolorach. Mąż zabawia się w fotografa. Po uroczystości oglądamy kościół, piękne witraże i sklepienia łukowo - żebrowe. To zabytek z XI wieku, miejsce kultu religijnego i pielgrzymek zbudowane w miejscu katolickiej świątyni z VIII wieku założonej przez Celtów. Tu pochowano wielu władców Szkocji, a wśród nich Malcolma III - króla Szkocji (1058-1093) i jego żonę Małgorzatę Szkocką – królową Szkocji (1070-1093) założycieli wspólnoty religijnej w Dunfermline i fundatorów kościoła klasztornego pod wezwaniem Świętej Trójcy, oraz ich trzech synów, również królów Szkocji. Schodzimy główną ulicą do centrum, a tu na rogu Bridge Street i Bruce Street, jeden z najładniejszych gmachów w mieście, piękny neogotycki ratusz. Z wieży patrzą na nas przerażające smoki i skrzydlate węże, a wśród nich rzeźbione głowy Roberta Bruce, a nawet Elżbiety I. Wąską uliczką dochodzimy do parku w którym spacerujemy czas jakiś, ale niestety pora wracać. Z Dunfarmline pochodził darczyńca i meloman Andrew Karnegie, fundator wielu budynków użyteczności publicznej w tym słynnej sali koncertowej w Nowym Jorku – Karnegie Hall. Wyruszamy do Stirling, o ktorym opowiadano nam jako o nadzwyczaj ciekawym mieście.

Z wizytą u Stuartów. 2009-11-01
Miasto wydaje się zminiaturyzowaną wersją Edynburga. Na wysokiej skale wznosi się ogromny zamek, a brukowane uliczki sprawiają, ze jest ono bardzo podobne do stolicy. Wjeżdżamy krętą uliczką na parking pod samym zamkiem. Już stąd widać piękną panoramę otaczających miasto wzgórz i doliny rzeki Forth. Oczom naszym ukazuje się ogromny Wallace Monument wznoszący się na Abbey Craig. Nadciągają ciężkie, ołowiane chmury. Zaczyna siąpić deszcz. Sterling to piękne historyczne miasto w którym pod koniec 13 wieku odbyła się wielka bitwa z udziałem Anglików, których odparli waleczni szkoccy rycerze pod wodzą Williama Wallacea. Rozkwit miasta przypada na wiek 15, wtedy gdy zamek staje się ulubioną rezydencją Stuartów. To tu koronowano Marię Stuart, a w Church of the Holy Rood (Kościele Świętego Krzyża) na króla Szkocji ukoronowano jej syna, Jakuba VI, roczne dziecko, w imieniu którego regenci zarządzali królestwem. Był on pierwszym królem Anglii z dynastii Stuartów doprowadzając do unii personalnej obu państw. Miejskie mury obronne otaczające dawne centrum miasta pochodzą z 16 wieku i miały chronić miasto przed brutalnymi zalotami Henryka 8, który w młodziutkiej Marii upatrywał synowej.
Spacerujemy po mieście, zaglądając w zakamarki i podwórka. Mijamy stare więzienie, pałace, kamieniczki w których znajdują się kawiarnie i puby. Jak w każdym chyba szkockim mieście znajduje się i tu pomnik jednorożca, który jest w herbie Szkocji. Król Jakub dodał jednorożca do herbu Wielkiej Brytanii. Napięte stosunki angielsko-szkockie długo symbolizowane były przez jednorożca i lwa, które jak głosi legenda pozostawały we wrogich stosunkach. Na jednym z pomników uwieczniono tu Rob Roya, takiego szkockiego Robin Hooda, albo bliższego naszym sercom Janosika :)
Obecnie Stirling to również duży ośrodek akademicki, miasto pełne młodych ludzi, któremu warto poświęcić chociaż jeden dzień:).

Na tropach Wikingów 2009-11-08
Na niedzielę, 15 sierpnia, zaplanowaliśmy wyjazd do Anglii. Pogoda nie sprzyja naszym planom, leje deszcz i jest zimno Wyjeżdżamy w kierunku granicy angielskiej. Po drodze do Berwick upon Tweed mijamy elektrownie i pola uprawne przykryte folią (co pod nią jest?). Dojeżdżamy do Berwick upon Tweed. Idziemy na plażę. Ściana deszczu w postaci mżawki. Parasol nie sprawdza się, wiejący wiatr potęguje wrażenie zimna. Po kwadransie mam przemoczona kurtkę, dochodzimy do latarni, niestety nie spotykamy nigdzie fok, za to mewy drą się nad nami wniebogłosy. Dwóch, a może trzech samotnych wędkarzy, na morzu buja się kilka łódek, wszystko zasnute mżawką. Po ok półgodzinnym spacerze jedziemy dalej. Naszym celem jest wyspa Holy Island, na której leży Lindisfarne. Na wyspę, która jest częścią hrabstwa Northumberland można dostać się tylko w określonych godzinach, wtedy gdy jest odpływ. Jedziemy w kolumnie samochodów, zainteresowanie turystów jest bardzo duże. Sama świadomość, że za chwilę będzie tu morze dodaje atrakcyjności tej wycieczce. Przechodzimy przez miasteczko, a może to wieś, Lindisfarne, od którego nazwę wziął zamek zbudowany w połowie 16 wieku.
Zanim jednak powstał zamek, sprowadzony przez króla Nortrumbrii Oswalda w podzięce za wielkie zwycięstwo nad najeźdźcami z Walii i Mercji, na wyspę misjonarz Aiden wraz z 12 towarzyszami, załozył klasztor i rozpoczął szerzenie chrześcijaństwa w królestwie. W 664 roku Aidena zastąpił największy święty północnej Angli, Cuthbert. Urodzony na pograniczu szkockim, podczas pasania owiec na szkockich wgórzach, pewnego dnia zobaczył wielki płomień na niebie i zastępy aniołów. Uznając to za zachętę do głoszenia Słowa Bożego wstąpił do zakonu i został mnichem. Wkrótce zyskał przydomek Ognia Północy, w uznaniu jego żarliwej pracy na rzecz szerzenia nowej idei. Jak głoszą legendy miał on dar uzdrawiania ludzi, a jego miłość do zwierząt odwzajemniana była wielokrotnie w sytuacjach gdy potrzebowal on pomocy. Morskie wydry były jego wiernymi towarzyszkami i ogrzewaly swoimi oddechami jego stopy zmarzniete podczas nocnych modlitw nad morzem. Oswoił dzikie kaczki morskie, kolorowo ubarwione edredony, zwane w tym rejonie kaczkami Cuthberta. Kiedy umarł zostal pochowany na wyspie, nie zaznal jednak spokoju. Zaczęły się wyprawy Wikingów. Kilkakrotnie przenoszono jego szczątki w obawie przed profanacją, aż wreszcie znalazly spokój wieczny w zakolu rzeki Wear, gdzie wyrosło obecne miasto Durham.
Zniszczenie klasztoru i kościoła przez Wikingów było ogromnym zaskoczeniem dla ówczesnej chrześcijańskiej Europy.
Ich przybycie poprzedziły wydarzenia przerażające ludzi,jak mówi legenda, w całym hrabstwie w 793 roku straszne znaki zwiastowały zagładę tego miejsca. W przestworzach latały ogniem ziejące smoki, a błyskawice ogromne przecinały słoneczne niebo. A potem nastał straszny głód. I jakby nie dość było tych nieszczęść, to pewnego czerwcowego pięknego poranka, nim mgły opadły, na morzu pojawiły się łodzie dziwnych kształtów. Mieszkańcy wyspy ujrzeli zbliżające się do brzegu te smoki i potwory, węże straszne, które ich już wcześniej nawiedziły W każdej z tych łodzi zbliżającej się szybko do lądu, siedzieli uzbrojeni w miecze i topory, w hełmach z rogami na głowie, potężnie zbudowani rudobrodzi wojownicy. Obserwujący ich z okien klasztoru mnich zawiadomił przełożonego o wizycie dziwnych gości. Mimo, że cel odwiedzin nikomu nie był znany, ustalono, że przybyli zostaną powitani na brzegu. Gdy grupa mnichów z krzyżami w rękach zbliżyła się do łodzi, przybyli wyskoczyli z nich i toporami odrąbali głowy gospodarzom, witającym ich na wyspie słowem bożym. Nie pomogły błagania o litość, wszyscy mnisi zostali zamordowani. Żeglarze nie wahali się przed zadaniem ciosu, kierowali się świętą formułą północnych wojowników – Hoeggra ekki hyggiask (uderzaj i nie myśl). Kiedy żaden z mnichów nie dawał oznak życia, przywódca najeźdźców nakazał zebrać wszystko, co mnisi przynieśli na brzeg. Łupem stały się złote krzyże wysadzane kamieniami, ozdoby i klejnoty. Następnie ruszono w stronę stojącego otworem klasztoru. Zaskoczeni, zgromadzeni na dziedzińcu ,mnisi zostali wybici w pień. Kilku młodych ocalono, ale tylko po to by zabrać ich w niewolę. Klasztor złupiono i spalono.
I tak podobno wyglądała pierwsza wyprawa Normanów zwanych później Wikingami, pierwsza, która rozpoczęła 250 lat najazdów na chrześcijańskie państwa Europy. Trudno oprzeć się wrażeniu, że kiedy chrześcijańscy mnisi, zaprowadzający nowe porządki, ginęli na Żmudzi czy Litwie, to byli oni bohaterami oddającymi życie za wiarę. Kiedy Wikingowie tymi samymi metodami bronili się przed narzucaniem im nowej wiary, zostali barbarzyńcami, a wyspę zaczęto nazywać świętą.
Od wzgórza na którym zbudowano zamek, który miał chronić Anglię przed atakami Szkotów i Hiszpanów, oddzielają miasto nadbrzeżne łąki na których pasą się owce, biało-brązowe, zupełnie niepodobne do naszych owieczek i baranów:). Docieramy do zamku. Zbudowany na niewielkiej, powulkanicznej, górze zamek jest niewielki, ale bardzo urokliwy. U jego podnóża znajduje się jeden z ogrodów Gertrude Jekyll, pierwszej projektantki ogrodów, wykształconej malarki, której na drodze do sławy przeszkodził slaby wzrok, a której nazwisko znane jest wszystkim miłosnikom sensacji. Malowała więc ogrody zestawiając w nich niespotykane do tej pory rośliny i barwy, fiolety z różem i żółcie z beżami i błękitami. Wstawiała do ogrodów ceglane murki obrośnięte pnączami i żeliwne pergole na których wiły się róże, obsadzała rabaty lawendą i ostróżkami, malwami i ulubionymi pierwiosnkami, zrywając z geometrycznymi nasadzeniami w wiktoriańskich ogrodach.
Na szczęście przestało padać, zza chmur wyłania się nieśmiało słońce. Spędzamy kilka miłych chwil wśród groszków i róż, ostróżek i chabrów. Pora ruszyć do Bamburgh.

W najpiękniejszym zamku Anglii 2009-11-06
Do miasteczka wjeżdżamy wczesnym popołudniem. Stojąca na wysokiej, bazaltowej skale twierdza z odległości kilku mil przyciąga wzrok. Na tle rozpogodzonego nieba, po którym wędrują białe chmurki wygląda imponująco. Najpiękniejszy zamek Anglii jedną stroną, której fundamenty stawiano w 10 wieku spogląda na ląd, z drugiej zaś stromo opada ku morzu. Ogromne zamczysko, przebudowywane wielokrotnie oparło się licznym najazdom i wojnom i chociaż wielokrotnie niszczone, imponuje stanem zachowania. Większość fortyfikacji pochodzi z 19 wieku. Ogromne wrażenie robią wielkie działa armatnie wycelowane w morze. Z wysokich murów obronnych rozciąga się wspaniały widok na szerokie plaże nad Morzem Północnym i leżące niedaleko Farne Islands, będące wielkim rezerwatem przyrody na terenie którego żyje ponad 20 gatunków ptaków morskich oraz kolonia fok. Ścieżką z wysokiego urwiska zamkowego schodzimy na plażę. Nad nami szaleją mewy, mimo niewysokiej temperatury, jest ok. 18 stopni, na piasku baraszkują półnagie dzieci budując zamki i zbierając muszelki. Spacerujemy wokół zamku i zachwycamy się prawdziwym angielskim trawnikiem, gęstym i równo wystrzyżonym. Mam ochotę zdjąć buty i zanurzyć stopy w tej zieloności, która nigdzie nie ma tak intensywnie pięknie świeżej barwy, jak na Wyspach.
U podnóża zamku zjadamy późny lunch chłonąc atmosferę miejsca i ciesząc oczy widokiem Bamburgh Castle.
Przed nami powrotna droga przez Eyemounth do St Abbs, ale to już zupełnie inna, aczkolwiek bardzo piękna i równocześnie przerażająca bajka. O St Abbs w innej podróży, choć też po Szkocji:)

W sercu Szkocji 2009-11-07
Pierwszy raz o St Andrews usłyszałam wiele lat temu, gdy rodzina królewska podała do wiadomości, że książę Wiliam, syn księżnej Diany i księcia Karola podejmie tam studia. Drugi raz dowiedziałam się o tym miejscu z powieści sensacyjnej Mesjasz. Tam właśnie wspomniano o tym, że jeden z apostołów Chrystusa, Andrzej, patron Szkocji, zginął śmiercią męczeńska na krzyżu, ale nie pionowym, jak jego Mistrz, tylko poprzecznym.
Święty Andrzej, uczeń świętego Jana, powołany przez Jezusa w poczet apostołów został po śmierci Nauczyciela misjonarzem. Przypisuje mu się działalność misyjną na wschodzie, podobno był założycielem biskupstwa w Bizancjum, a także głosil nauki na terenach Rusi, gdzie na wzgórzach kijowskich ustawił krzyż i stąd udał się do Nowogrodu. Działalność zakończył męczeńską śmiercią na Peloponezie, 30 listopada około 70 roku, po nawróceniu żony i brata ówczesnego konsula rzymskiego. Ukrzyżowany został na krzyżu w kształcie litery X i pochowany w Patrai (Patras). Opiekę nad szczątkami świętego sprawowali mnisi z pobliskiego klasztoru. W 4 wieku jeden z nich, Regulus, miał dziwny sen. Ujrzał w nim anioła, który nakazał mu zabrać tyle kości apostoła ile zdoła unieść i wywieźć z klasztoru na koniec świata. Miał w ten sposób zapobiec przeniesieniu szczątków świętego przez cesarza Konstantyna Wielkiego do Konstantynopola. Mnich Regulus wyruszył więc statkiem na północ. Jego wyprawa zakończyła się tragicznie, statek rozbił się u wybrzeży Szkocji, w zatoce niedaleko miasta Kilrymont. Na szczęście został tu serdecznie przywitany przez króla piktyjskiego Angusa, który zaopiekował się nim, a relikwie świętego pomógł ukryć. Ostatecznie umieszczono je w katedrze, która została wybudowana na wysokim klifie nad zatoką. Nie wiadomo, kiedy zmieniono nazwę miasteczka na St Andrews, ale już w 12 wieku miejsce to wybrali augustianie na swoją siedzibę. Miasteczko stalo się religijną stolicą kraju, a kształt krzyża na którym ukrzyżowano świętego Andrzeja posłużył jako motyw niebiesko – bialej fladze Szkocji.
Do St Andrews jest niedaleko, postanawiamy jechać tam w sobotę 22 sierpnia. Miasteczko jest śliczne. Ma tylko 3 ulice długie i równoległe North Street, South Street i Market Street, a pozostałe to krótkie małe uliczki, chyba nie posiadające nazw J. Zamku już nie ma, są ogromne ruiny na skarpie nad morzem. W 13 wieku, kiedy miasto stanowiło centrum życia religijnego Szkocji zamek wybudowano i przeznaczono dla biskupów i arcybiskupów St Andrews, którzy nie zajmowali się tylko działalnością religijną, ale byli zręcznymi politykami i wielokrotnie wpływali na losy państwa. Przez kolejne lata rozbudowywany stał się w okresie reformacji areną ponurych wydarzeń. To tu w obecności kardynała Beatona spalono protestanckiego kaznodzieję, przyjaciela Johna Knoxa. Zemsta była szybka i równie okrutna: kardynał został zasztyletowany, a jego zwłoki wystawione początkowo na murach zamku na widok publiczny, znalazły miejsce spoczynku w lochu wykutym w skale. Loch ten ma przekrój butelki, stąd też nazwany jest lochem butelkowym. Ostatecznie biskupi zostali wygnani z zamku w czerwcu 1559 roku po podburzającym przemówieniu Johna Knoxa, głównego działacza reformacji szkockiej. I od tego czasu datuje się powolna agonia zamku, który został zniszczony przez zwolenników zmian w kościele.
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Super Jolu, nic dodać nic ująć. Podróż klasycznie piękna i pouczająca a wręcz zmuszająca do odwiedzin u wujka google. Rozkosz i tyle. Dziękuję i pozdrawiam
-
Bardzo ciekawie opisana podróż :)
-
I ja dziękuję za intrygującą podróż oprawioną w ciekawe opowieści. Wszystko to razem wzmaga potrzebę wybrania się w tamte strony i obejrzenia szkockich atrakcji na własne oczy:)
-
Bardzo spodobała mi się twoja relacja z podróży po Szkocji. Znalazłem tam wiele ciekawych informacji. Ja też od niedawna jestem fanem Szkocji i Edynburga. Dlatego z ogromną przyjemnością odwiedziłem te miejsca jeszcze raz. Zapraszam również do odwiedzenia moich podróży, które niedawno opublikowałem na kolumberze. Pozdrawiam. Wojtek
-
bARdzo ciekawie opisana podróż. Te rejony mam w swoich planach, ale za jakiś czas. Dzięki za ciekawą wędrówkę.
Pzdr/bARtek -
Ciekawie opisana podróż. W tym roku mój syn był w Szkocji, z tym że zwiedzał połnocne rejony i góry. Był też w Edynburgu i stwierdził, że jest to jedno z najładniejszych miast jakie widział. My też planujemy wizytę w tej krainie, ale chyba nie w najbliższe wakacje, bo na nie zaplanowaliśmy sobie albo objazd Francji (preferencja żony), albo wyprawę na Nordkapp (mój pomysł). Co będzie, jeszcze nie wiem. Być może, że w przypadku braku obopólnej zgody na jeden z tych kierunków rozwiązaniem kompromisowym mogłaby być właśnie Szkocja.
Pozdrawiam. -
Dzięki City:) Czasem brakuje mi tego malowniczego języka. Ale cóż z nami matematyczkami tak bywa - konkret ponad wszystko:) W Holy Rude( sorry za błednie napisaną nazwę koscioła) bylam bardzo krotko i jedyne co zauważylam w języku polskim to informację o zabytku:) Obejrzalam go bardzo pobieżnie, bo moi panowie zostawili mnie i bałam się, że przy mojej orientacji w terenie (graniczy z zerem bezwzględnym) zmuszona bedę wracać do Edi na piechotę. Dzięki za plusy i komentarz:) Pozdrawiam.
-
Brawo, zamki i ruiny na wyspach są niesamowicie malownicze, a przy tym niosą ze sobą niesamowity ładunek legend i historii ... Czy w kościele Holy Rude w Stirling zauważyłaś polonicum? Bardzo ciekawa relacja, przybliżająca interesujące acz nie wszystkim znane miejsca. Fakty i cytaty zamiast przymiotników typu 'klimatyczne etc.' Duży plus, pozdrawiam :-)
-
Drogi Robercie:) Wiedzialam, że kto jak kto, ale miłosnik Szkocji natychmiast wylapie Bamburgh jako nie szkockie posiadlości. Ale byłam tam podczas pobytu w Szkocji i stąd też w tytuł podróży. Z tego co policzylam są 4 szkockie zamki, a w Lindisfarne chyba nie było opactwa, ale tylko klasztor. Rzeczywiście moglam je umieścić w podróży, którą obecnie opisuję, czyli o opactwach. Dzięki za plusiki i komentarze:) Pozdrawiam:)
-
Ciekawa podróż po miejscach bardzo bliskich memu sercu.
Mam jedną uwagę Jolu. Proponowałbym mimo wszystko zmianę tytułu relacji. Wszak opisujesz tu również angielskie zamki. Po drugie nie tylko zamki, ale i opactwa, a typowo szkockie są w zasadzie dwa zamki. Poza tym relacja obfitująca w fakty historyczne i legendy, czego nie sposób nie lubić :)
PS. Szynszyla to przepiękne zwierzątko, ale niestety jak większość gryzoni preferuje nocny tryb życia. Bywa wówczas dosyć głośna, co sprawia że może być uciążliwa :) -
szkoci też zamki budować potrafili :) choć nasze pozostaną zawsze... nasze :)
Bardzo lubię szkockie zamczyska.
Ciekawa podróż-)
Pozdrowienia-))